Spady - bez nich krojczy będzie zły
Kwestia spadów zazwyczaj nurtuje początkujących artystów, którzy chcą zająć się grafiką użytkową, szczególnie tych młodych adeptów grafiki komputerowej, którzy projektują za pomocą graficznych programów już od jakiegoś czasu i dobrze się w tym czują, jednak pierwszy raz przygotowują coś do druku. Zazwyczaj pierwszy raz stykając się z pojęciem spadów, nie bardzo wiedzą o co chodzi. A chodzi po prostu o to, że przy wielonakładowym druku tnie się stos arkuszy papieru naraz. Wysokość stosu jest zawsze ściśle określona w instrukcji gilotyny i nie powinno się jej przekraczać (zresztą nie na zazwyczaj takiej fizycznej możliwości). Arkusze ułożone są na sobie jeden na drugim. Teoretycznie w idealnym świecie pierwszy górny arkusz powinien być zadrukowany identycznie jak każdy leżący pod nim i każdy poniżej w całym stosie. Co do setnych milimetra... Tak byłoby w idealnym świecie, ale rzeczywistość jest taka, że mogą być nieznaczne przesunięcia. Powodów tego może być naprawdę sporo. Chociażby to, że papier podczas druku pracuje, że mimo starań nie będzie należycie zbity w jednolity stos. Te trzy milimetry są w poligrafii i introligatorni standardem. Chociaż rzadko się zdarza aż taka rozbieżność w jednym nakładzie jest to umowna dopuszczalna tolerancja. Oczywiście są prace, w których takie przesunięcie nie powinno się zdarzyć nawet w przypadku jednego milimetra - zazwyczaj dotyczy to prac sztancowanych ze skomplikowanych wykrojników. Gilotyny drukarskie mają dość wysoką dokładność cięcia - do jednej dziesiątej a nawet jednej setnej milimetra. Może być tak w przypadku kalendarzy ściennych ze sztancowaną główką. Kalendarze jednodzielne można wykonać z autorską główką w różnych kształtach. Ważne żeby poza linię cięcia lub sztancowania w takim wypadku wystawało przedłużenie grafiki i to takie naturalne, bez wyraźnej granicy na linii cięcia. Przedłużenie sprawiające, że nawet w tym krytycznym momencie gdy arkusze przesuną się względem siebie nie będzie to miało większego znaczenia.